Bartosz Migas Bartosz Migas
416
BLOG

Michała Szułdrzyńskiego srogi odjazd - komentarz do komentarza o Strajku Kobi

Bartosz Migas Bartosz Migas Protesty społeczne Obserwuj temat Obserwuj notkę 3

Na wstępie chciałbym podkreślić, że poniższy tekst jest komentarzem do komentarza Michała Szułdrzyńskiego "Strajk kobiet czyli Marks i feminizm" opublikowany w internetowym wydaniu Rzeczpospolitej z dnia 09.03.17


Znajomość w/w tekstu będzie, niestety, niezbędna do dalszego czytania.


Od samego początku widać wyraźnie, że Autor nie wyjął głowy z własnego wnętrza i porusza się jedynie w świecie swoich wyobrażeń. Całe szczęście, że jest twardą kobietą, która przeszła w życiu niejedno, dlatego celnie potrafi oddzielić postulaty "normalnych kobiet", które zasługują na uznanie (np. równouprawnienie w pracy), od tych forsowanych przez feministki. Najdoskonalszym wyrazem tej postawy jest podsumowanie pierwszego „elementu mistyfikacji”, w którym Michał Szułdrzyński stwierdza, że złości kobiet na "wyzysk prokreacyjny" nie dostrzega, a zatem nie może on istnieć. Ostrożnie pozwolę sobie przyjąć, że lista zjawisk, których Autor nie ma pojęcia, jest znacznie dłuższa, co nie oznacza wszak, że one nie istnieją lub nie są istotne. Zanotujmy zatem na przyszłość, że jakiekolwiek problemy trzeba redaktorowi Szułdrzyńskiemu osobiście podstawić pod szkiełko i oko, żeby zdobyć legitymację do ich istnienia. Takie podejście to żadna nowość. Jest to stary jak świat argument "ja problemu nie widzę", na którym z resztą, jeśli autor byłby uczciwy wobec odbiorców, powinien zakończyć rozważania.

 

Osią tekstu jest jednak równanie, wedle którego akcja feministyczna z roku 2017 jest ściśle powiązana z Marksem, ten zaś z rewolucją bolszewicką, co nieuchronnie prowadzi nas do konstatacji, że żądania liberalizacji ustawy antyaborcyjnej są niczym innym, jak nabojami, którymi strzelano w tył głowy polskich oficerów w Katyniu. To już jest zaiste grubszy kaliber autorskiej fantazji, który zasługuje na uczciwe potraktowanie.

 

W pierwszej kolejności warto zauważyć, że bolszewizm i porównania do komunistycznych zbrodni pojawiają się zupełnie znikąd, wyskakują w miejscu „od czapy”, niczym mistrz drugiego planu, zawsze czujny i zawsze na czas. Autor stwierdza bowiem, że środowisko feministyczne nie reprezentuje wszystkich kobiet, tak jak bolszewicy nie reprezentowali wszystkich robotników i tą zbitką otwiera sobie pole do ubijania piany na temat zbrodniczych podstaw kobiecych protestów.

 

Karol Marks pojawia się, jak często w prawicowej publicystyce, jako dyżurny chochoł, którego autorzy stawiają jako źródło wszelkiego zła na świecie, a następnie wesoło najeżdżają z każdej strony, w swoim mniemaniu udowadniając, że jest on odpowiedzialny nawet za gradobicie i koklusz. Swoją drogą to nikt nie zrobił tyle dla spopularyzowania nazwiska XIX-wiecznego ekonomisty i filozofa w bieżącej debacie, co prawicowe środowiska opiniotwórcze.

Nie wiem dlaczego spośród bogatego dorobku intelektualnego lewicy zawsze przywołuje się Marksa, ale spieszę z wyjaśnieniami, że rozwój lewicowej myśli nie zakończył się wcale na śmierci filozofa w roku 1883. Dzieła tego myśliciela inspirowały tysiące autorek/ów i działaczek/y, które/rzy rozwijali temat w różne strony, często luźno związane z oryginalną teorią, a nierzadko w wyraźnej kontrze do niej. Ciekawe, że autor tego tekstu nie wiąże np. Marksa z dzisiejszym ustrojem społeczno-gospodarczym Szwecji, tylko z bolszewizmem. Warto by chyba podesłać Michałowi Szułdrzyńskiemu trochę lewicowej literatury bardziej aktualnej niż „Manifest Partii Komunistycznej”, której sporo napisano przez ponad 130 ostatnich lat. O feministycznych tytułach nawet nie wspomnę. To są jednak idee i nurty myślowe, których nie widać, jeśli wszystko sprowadza się do marksizmu-leninizmu.

 

Szacunku do lewicowego dorobku czerpiącego z Marksa, także polskich intelektualistów, pewnie od redaktora Szułdrzyńskiego trudno wymagać, ale mógłby chociaż uszanować pamięć ofiar rzeczywistych zbrodni. Przywoływanie Katynia czy ofiar stalinowskiego reżimu przy dyskusji o prawach kobiet, wyciąganie krwawych zbrodni i machanie nimi na potrzeby politycznej bieżączki jest po prostu podłe i urągające powadze. Wiązanie, choćby pośrednio, pomordowanych ofiar z postulatami dostępu do bezpłatnej antykoncepcji czy dopuszczalności aborcji bez wskazywania przyczyn jest zagrywką z repertuaru najgorszych szczujni. Ustalmy wreszcie raz na zawsze, że ze względu na szacunek i pamięć o tragicznych ofiarach totalitaryzmu nie godzi się przywoływać ich do każdego tekstu tylko po to, by jego autor mógł sobie gębę nimi wytrzeć i podnieść klikalność publikacji.

Niestety, po ponad rocznej gorączce „wyklętozy” i wzmożonej restauracji hasła "precz z komuno" nie dziwi już, że niektórzy publicyści przy każdej okazji wyciągają swój ulubiony zestaw porównań, do Katynia, stalinowskich katowni czy nazistowskich obozów zagłady w kontrze do każdego lewicowego postulatu, bez różnicy, czy jest to powszechny dostęp do służby zdrowia, tanie mieszkalnictwo społeczne czy prawa reprodukcyjne.

 

Na koniec Michał Szułdrzyński kładzie prawdziwą wisienkę na torcie, którą jest wyraźne ostrzeżenie – wspierając ruch feministyczny budujesz „straszny świat radykalnej lewicy”. Wizja świata, w którym nie można być już dłużej samczym bucem i korzystać z uprzywilejowanej pozycji wypracowanej przez wieki patriarchalnej tradycji, jest co najmniej tak samo groźna i zbrodnicza jak totalitarne reżimy XX wieku.  Kobiece żądania równego dostępu do wszystkich sfer życia i uszanowania autonomicznej woli co do własnego ciała budzi w Autorze najgorsze obawy i apokaliptyczne wizje. Nie ukrywam, że jestem zawsze lekko rozbawiony na widok spiżowych mężów, którzy w reakcji na feministyczną krytykę odkrywają, że ich kruche męskie ego zbudowane jest z paździerza i jedynie ostra nagonka pozwoli zapędzić kobiety tam gdzie wyznaczyli im miejsce. No cóż, pewnie jeszcze popłynie wiele rzek z męskich łez, zanim chłopcy zorientują się, że celem feminizmu nie jest obsługiwanie ich lęków i łagodzenie dyskomfortu.

 

Podsumowując ten tekst można bezpiecznie powiedzieć, że Michał Szuldrzyński zanurkował głęboko w dół i puka w dno od spodu. Smutnym faktem nie jest już nawet żenujący poziom przedstawionych przez niego rozważań, ale fakt, że wypuszczany jest przez Rzeczpospolitą, która sprawia wrażenie poważnego tytułu, zwłaszcza dla niewprawionego odbiorcy. Podnoszenie podobnych wynurzeń do rangi głosu w dyskursie publicznym jest świetnym przykładem intelektualnego upadku mediów. Podobny tekst byłby zaledwie przeciętny, nawet gdyby wyklepał go internetowy troll z husarskimi skrzydłami zamiast profilowego zdjęcia, ale w wykonaniu człowieka, który zdawał się trzymać jakiś poziom, jest po prostu głęboko zasmucający i rozczarowujący. Jedyne pytanie, jakie warto sobie zadać po przeczytaniu tekstu Michała Szułdrzyńskiego brzmi: „gdzie jest najbliższy zsyp?”.

od niedawna na politycznej lewicy

Nowości od blogera

Komentarze

Inne tematy w dziale Społeczeństwo